środa, 23 kwietnia 2014

3. Koniec wakacji

Tytułem wstępu chciałabym Wam wszystkim podziękować. Zostawiłam Was tutaj na dobre dwa miesiące, a wy nadal zaglądaliście (ponad 1000 razy od początku istnienia bloga, dziękuję <3) i czekaliście. Kocham Was za to, kimkolwiek jesteście. Jesteście moją największą motywacją do napisania tego (przykrótkiego, przyznaję) rozdziału. Teraz, ze względu na coraz mniejszy nawał obowiązków (koniec roku szkolnego!) będę starała się już Was nie zaniedbywać. Dziękuję Wam za wszystko jeszcze raz. A teraz zapraszam Was na pogranicze mojej wyobraźni i nienormalności.

~•~

Hermiona ciągle szlochała po kątach i Harry myślał, że te "kobiece łzy" są jednak szczere. Ginny natomiast trzymała się dzielnie, nie płacząc ani nie robiąc Harry'emu czy Ronowi wyrzutów. Rozkleiła się tylko raz, wtedy, gdy dowiedziała się, na czym w ogóle stoi. Wiadomo było, że żałuje, ale nie wiadomo było czy popiera tę decyzję czy też nie. Tymczasem cała czwórka pomagała George'owi w prowadzeniu sklepu na Pokątnej. Wakacje mijały na odbudowywaniu całej strukruty czarodziejskiego świata. Kingsley, jako pełniący obowiązki ministra magii miał pełne ręce roboty, ale wszyscy mieli dużo do roboty. Aurorzy i patrol zaczęli ustalać dokładne listy rannych i zabitych, aby mieć dobre argumenty w sądzie przeciwko schwytanym śmierciożercom. Sklepikarze próbowali powrócić do normalnego trybu pracy. Wiele budynków przechodziło gruntowne remonty, więc wielu rzemieślników cieszyło się z tego, że mają dużo pracy i mogą dużo zarobić. Harry, Hermiona, Ron, Ginny i George również mieli pełne ręce roboty. Na początku wielu ludzi urządzało huczne imprezy, na które chętnie kupowali dowcipne gadżety. Wielu klientów chciało porozmawiać z Harrym, pogratulować go czy uściskać. Ze względu na to, że był już tym zmęczony (a także na to, że kilka co wrażliwszych klientek wyszło ze sklepu pod wpływem morderczego spojrzenia Ginny) George zgodził się przenieś go do pracy głównie na magazynach, ewentualnie przy kasie. Hermiona zajmowała się głównie magiczną ochroną sklepu przed kradzieżą, Ron dekorował sklep i układał towary, a Ginny obsługiwała klientów. George teoretycznie nadzorował to wszystko, ale często po prostu  siedział, wpatrzony w jeden punkt lub wychodził na dłuższy czas. Wakacje mijały. Wreszcie zbliżał się wrzesień. Dziewczyny wracały do szkoły. Kolejne smutne pożeganie. Co ciekawsi spytaliby może: kto miał z tym największy problem? Nie, nie Ron. Zatracał się w pracy, starał się o niczym nie myśleć. Nie, nie Harry. Zatracał się w... Ginny, razem nadrabiali wszystkie stracone chwile i starali się nie brać pod uwagę żadnych cieni w ich przyszłości. Wspólnej przyszłości, czego już teraz byli pewni. George?! Tak, George. Odciął się od całej rodziny, właściwie rozmawiał - i to jedynie zdawkowo - tylko z najmłodszymi Weasley'ami, Harry'm i Hermioną. Teraz, kiedy miał stracić Ginny i Hermionę na kolejnych parę miesięcy, zamykał się w sobie jeszcze bardziej. Cała czwórka widziała to, więc postanowili wysłać rudowłosą siostrzyczkę w charakterze posłańca.
- Braciszku... - zaczęła niepewnie, wsadzając głowę do pokoju brata.
- Ki czarnoksiężnik?! Ach, to ty... - ożywił się na chwilę, ale później znowu usiadł i zaczął bawić się swoją różdżką -Gi-nny. G-i-n-n-y. Gi-new-ra. Ginewra - mówił powoli - Znasz historię o Ginewrze? - spytał, a ona pokręciła głową - Ja też niewiele pamiętam. Na pewno miała coś wspólnego z królem Arturem... to jakaś mugolska opowiastka, bezsensowna. Król, dobre sobie. Przydałby się król, ale król śmierci! - mruczał pod nosem.
- Pan... Pan Śmierci? - szepnęła Ginny, znając już prawdę o Insygniach Śmierci.
- Nieważne, jak się nazywa. Ważne, żeby mógł mnie zabić - odpowiedział. Ginny serce stanęło w piersi, ale starała się uspokoić i zareagować spokojnie.
-Nie potrzebujesz do tego Pana Śmierci. W twoich rękach - zamknęła jego dłonie w swoich - w twojej różdżce - przesunęła palcami po drewnie - jest władza, dzięki której możesz zabić i siebie, i mnie, i wszystkich. Przecież nigdy jej nie wykorzystałeś. I nie wykorzystasz, George. Ty nikogo nie zabiłeś - złapała go za ramiona i spojrzała głęboko w oczy - Nikogo. Nigdy.
- A Fred?
- Ciebie nawet przy tym nie było!
- A powinienem być!
- Nie! Powinieneś robić, co ci kazali. I to właśnie robiłeś. Fred też. Zrozum, my nie zawiniliśmy. To była wina tego śmierciożercy, który go zabił i tej głupiej wojny.
- Ginny, ty tego nie rozumiesz. Bliźniacy...
- Jesteś jego bratem, nie ochroniarzem. Nie mogłeś nikt zrobić. Teraz masz tylko jedną powinność - nie pozwól nikomu o nim zapomnieć. Zgoda? - spytała, a George spojrzał na nią z nadzieją.
- Z...zgoda - odparł.
Nadszedł ostatni dzień sierpnia. Żar lał się z nieba. Do Magicznych Dowcipów Weasley'ów wlała się człowiekopodobna, na wpół rozlana bryła, która okazała się być panem Weasleyem.
- Czołem, pracy! - powitał dzieci - Żona wysłała mnie, żebym dopilnował, żeby jutro wszyscy... no, prawie wszyscy - spojrzał wymownie na chłopców - trafili do pociągu. O czymś nie wiem?
- Dzień dobry - uśmiechnęła się do niego Hermiona - Plany pozostały te same. Musimy się tylko spakować i w ogóle.
- Przewidziałem to. Macie tutaj książki i te inne drobiazgi. Mama - powiedział przepraszająco.
- Och, podziękuj jej! Doprawdy, nie wiem, kiedy byśmy to załatwiły! - Ginny rzuciła się do paczek.
- A jak wam idzie? - spytał, a w tym momencie rozległ się głos Harry'ego:
- Ron, ty kotle jeden! Na dementora, musiałeś postawić tutaj te posążki?! Niech cię Merlin ścisnie i miotła kopnie! Do smoka z tobą! Och, dzień dobry, panie Weasley! Przepraszam najmocniej! - zarumienił się, patrząc na drzwi zaplecza, z których wyszedł - Ale, niestety, ten... - zdusił kolejne przekleństwo - Ron zostawił ciężkie posążki na środku i uderzyłem się w stopę.
- Episkey - powiedziała Ginny, celując różdżką w jego stopę - Chyba złamałeś palca - uśmiechnęła się, a całe towarzystwo wyło ze śmiechu.
Ostatniego wieczoru zamknęli sklep wcześniej. Zaprosili pana Weasley'a do mieszkanka na górze. Tam przygotowali naprędce kolację i usiedli przy kominku, by porozmawiać. To znaczy - pan Weasley rozmawiał z Hermioną i George'm, Ron podjadał przy stole, a Harry wraz z Ginny zaszyli się w kącie i tylko od czasu do czasu słychać było cichy śmiech. Wieczór każdemu mijał więc bardzo miło. Około północy pan Weasley deportował się do domu. George poszedł się położyć, a Hermiona i Ginny naprędce pakowały się. Harry i Ron obserwowali je biernie, kpiąc z ich wysiłków. Po pół godzinie Hermionie puściły nerwy i krzyknęła:
- Może byście się ruszyli jeden z drugim i pomogli, co?!
- A co, gdybym powiedział ci - powiedział Ron, dusząc się ze śmiechu - że mogę spakować was obie w kilka sekund? - dokończył ze łzami w oczach, a Hermiona zabijała go wzrokiem. Harry, widząc to, ziewnął i powiedział:
- Pakuj! - celując po kolei w kufer Ginny i Hermiony. W tym samym momencie Ginny wpadła do pokoju z naręczem prania, które wyrwało jej się i schludnie ułożyło w kufrze. Na ten widok klapnęła na wieko i ziewając powiedziała:
- Och, Merlinowi niech będą dzięki. Dobranoc - machnęła różdżką i po chwili, już w piżamie i splecionych włosach, powlekła się do łóżka. Wkrótce wszyscy poszli jej przykładem.
Świt nadszedł zbyt szybko. W miarę upływu czasu wszyscy zaczęli zdawać sobie sprawę, że pożegnanie jest bliskie. Postanowiono, że na King's Cross dojdą pieszo - głównie dlatego, aby spędzić ze sobą jak najwięcej czasu, ale nikt nie chciał się do tego przyznać. Szli więc powoli, we czwórkę - Ron z Hermioną z przodu, a Ginny z Harrym nieco z tyłu. Wszyscy ponurzy, smutni, nachmurzeni... Niczego nie można jednak odwlekać w nieskończoność. Wkrótce stanęli przed dworcem i dostali się na peron 9 i ¾. Po znalezieniu przedziału i wtoczeniu do niego bagaży pozostało piętnaście minut do odjazdu pociągu.
Pożegnanie Rona i Hermiony było bardzo proste. Po prostu stali, wtuleni w siebie, bez słowa. Oddzielił ich od siebie dopiero gwizd maszynisty. W tym samym czasie Harry i Ginny zdążyli tysiąc razy zapewnić się o swojej dozgonnej miłości i wymienić milion pocałunków. Po kilku chwilach drzwi pociągu zamknęły się, pozostały tylko wspaniałe wspomnienia. Przed nimi było kilka miesięcy ciężkiej próby w samotności. Na dodatek z perspektywą, że to dopiero początek.