niedziela, 19 października 2014

5. Wspaniałe nowiny

 Tak już ten świat jest urządzony, że najgorzej jest się przyzwyczaić. Najgorsza nie jest zmiana, ale fakt, że trzeba ją zaakceptować. Nie było to więc tak, że Harry i Ron mieli dziewczynom za złe, że wróciły do szkoły. Oni po prostu nie mogli przywyknąć do tego, że nie ma ich przy nich.
 Brak dwóch osób odczuli także boleśnie w sklepie. Harry nie mógł już bezpiecznie chować się na zapleczu, lecz George wyrozumiale akceptował jego niechęć do przebywania w większym tłumie, tymbardziej teraz, zaraz po zakończeniu wojny. Kiedy jednak obsługiwał klientów na kasie, najczęściej mężczyźni prostowali się, mówili głębszym głosem, gratulowali mu i ściskali dłoń, co było najczęściej po prostu miły. Miał jednak nieodparte wrażenie, że część klientek nadużywa przed przyjściem do sklepu zaklęcia wydłużającego rzęsy i mrugają tak szybko i często tylko dlatego, że ich powieki nie wytrzymują takiego ciężaru. Jedna z nich miała zamiar zrobić na nim wrażenie swoimi doprawdy pięknymi włosami sięgającymi do pasa. W tym celu przerzuciła je wszystkie na ramię i chciała jednym ruchem głowy odgarnąć je na plecy. Chciała. Zrobiła to jednak w tak niefortunnym momencie, że nie dość, że smagnęła Harry'ego dosyć boleśnie w twarz, to jeszcze przytrzasnęły się w zamykającej się właśnie szuflady kasy. Spanikowany chłopak nie mógł ich wyciągnąć ani otworzyć szuflady. Dopiero George pomógł biedaczce, której podarował w ramach przeprosin jej zakupy za darmo. Kobieta wyszła jednak ze sklepu ze łzami w oczach; pośrednio z bólu, ale także ze wstydu, którego doświadczyła przed samym Harrym Potterem. Pomimo tego, że wszystkim było szkoda tej kobiety, historia ta krążyła jeszcze przed kilka dobrych tygodni jako anegdota.
 Dzień ciągnął się za dniem, a jedyną atrakcją było zazwyczaj obstawianie, ile wynosił dzienny utarg (dziwnym trafem, najczęściej Ron trafiał w dziesiątkę). Listy z Hogwartu przychodziły sporadycznie, gdyż w szkole musieli od razu wziąć się do nauki i powtórek do egzaminu. Z tego samego powodu nikt nie chciał im przeszkadzać nagłym nalotem sów. Pomimo wszystko w sklepie było na tyle pracy, by nie musieć o tym wszystkim myśleć.
 Ulica Pokątna powoli, ale systematycznie odbudowywała się po wojnie. Wystawy sklepowe były na nowo ozdabiane, a "puste" miejsca, po sklepach, których właściciele zginęli lub nie chceli już ciągnąć interesu, były zaskakująco szybko zajmowane. Na miejsce lodziarni zbudowano uroczą kawiarenkę, a nowy właściciel pozostawił tablicę upamiętniającą Floriana Fortescue'a.
 Harry, Ron i George musieli powoli zacząć myśleć o nowej kolekcji na Halloween. Klienci, choć przybywali gromadnie, często wychodzili z pustymi rękami. Po prostu nie mieli do kupienia już nic, co by ich interesowało, a czego nie mieliby jeszcze w domu. Kiedy więc sklep odwiedzali znajomi, cieszyło to niezmiernie wszystkich pracowników i zapowiadało wspaniałą zabawę po zamknięciu. Pewnego dnia, tuż przed zamknięciem sklepu, weszła do niego wysoka, ciemnoskóra postać:
- Dzień dobry - zawołał Harry, nie patrząc na drzwi - panie... - dodał po spojrzeniu w twarz klientowi, ale umilkł pod jego spojrzeniem i krzyknął radośnie - Kingsley!
- Nie waż się do mnie zwracać, jak do tego okropnego ministra - zagroził ze śmiechem Kingsley - Ostatnio widziałem go w gazecie. Niesamowicie niefotogeniczny jegomość.
- Cóż, nie każdy ma ten dar - Harry teatralnie odgarnął włosy i roześmiał się.
- O kurczę, Kingsley! Długo się nie widzieliśmy - powiedzieli rudzielcy, ściskając się z nim.
- Tak, niestety terminy gonią. Zresztą, teraz też wpadłem jedynie na krótką chwilę. Macie czas?
- Jasne - odrzekł George, celując różdżką w drzwi, które same się zamknęły i przekręciły kartkę na stronę z napisem "Zamknięte".
 - Wiecie, że jest krucho. Wojna wyniszczyła wszystko: szkoły, ulice, ale także ministerstwo. Pal licho urzędników, i tak było ich zbyt wielu. Najgorzej jest z aurorami, z patrolami. Nie mamy czasu czekać na koniec roku w Hogwarcie, zresztą nawet podwojony rocznik nie zaspokoi naszych potrzeb. Musimy działać - tłumaczył Kingsley - Więc propozycja jest taka: wszyscy, którzy w jakikolwiek sposób brali udział w bitwie o Hogwart, mogą ubiegać się o pracę w ministerstwie bez przedstawiania dokumentów świadczących o wykształceniu. Dowolną pracę. Muszą jednak przejść kilkumiesięczny kurs, ale i tak przyśpieszymy to wszystko, bo kursy tak czy siak są obowiązkowe. Tyle, że zaczęlibyśmy je... powiedzmy, w listopadzie, a nie w lipcu, jak zazwyczaj. Jesteście zainteresowani?
- Cóż... generalnie tak, ale przecież nie możemy....
- Czego nie możecie? - spytał George - Zostawić mnie ze swoimi sprawami? Dajcie spokój, podobno jestem dorosły. To tylko sklep, jeszcze niezbyt duży. Po prostu zatrudnię innych ludzi.
- Musimy się zastanowić - upierał się twardo Harry
- Nie biadol - mruknął George
- Na jakie stanowisko chcielibyście się zgłosić? - spytał po prostu Kingsley - Hipotetycznie, oczywiście - dodał, widząc ich niezdecydowany wzrok.
- Au..rorzy? - spytał z zawahaniem Ron.
- Och, chwalić Merlina. W razie czego więc zgłoście się bezpośrednio do Richarda Lictory'ego. Chłopcy - popatrzył na nich błagalnie - proszę was, zdecydujcie się. I to szybko! A ja... ja już niestety muszę zmykać - dodał patrząc na zegarek - Do zobaczenia i koniecznie pozdrówcie Arthura i Molly! - zawołał i deportował się zza drzwi.
 Następnego ranka George brutalnie wypchnął Harry'ego i Rona za drzwi strasząc, że nie wpuści ich bez odznak. Chcąc czy... chcąc deportowali się do ministerstwa i weszli znanym sobie wejściem dla interesantów. W recepcji zapytali o Richarda Lictory'ego, więc pokierowali ich na pierwsze piętro.
Stojąc już pod drzwami, Harry zapukał z duszą na ramieniu do odpowiednich drzwi i obydwoje struchleli, gdy usłyszeli głośne:
- Wejść!
- Kandydaci na aurorów, ta? - spytał szczupły człowiek w średnim wieku z siwymi włosami - Minister i jego rozporządzenia. Lepiej mieć pięciu dobrych  aurorów, niż pięćdziesięciu do... Nieważne. Szkolenie. Wiedzą kiedy?
- N...nie
- Odpowiadać jak przyszły auror, a nie durny pierwszoroczniak na pierwszych zajęciach! - huknął mężczyzna tak, że usłyszało go chyba pół piętra.
- Nie! - zakrzyknęli w odpowiedzi Harry i Ron
- Więc niech się dowiedzą, że o wschodzie słońca pierwszego dnia listopada mają się stawić tu, gdzie teraz stoją!
- Tak jest!
- Wyposażenie. Różdżka!
- ...
- Jest czy nie ma?! - huknął znowu
- Jest!
- Kompas!
- Nie ma!
- Peleryna - niewidka!
- Jest!
- Nie ma! - krzyknęli i spojrzeli na siebie ze strachem.
- Czemu patrzą?! Pozwoliłem gdzieś patrzeć, poza moimi oczami?! - krzyknął, więc znów utwili wzrok w zielonych tęczówkach przywódcy
- Lokalizator!
- Nie ma!
- I dobrze, bo bym was musiał wsadzić - zarechotał obrzydliwie. Harry'emu przyszło na myśl "jak stara żaba" - Lista do ręki. Zdać do magazynu, odmaszerować! Stawić się pierwszego listopada! Do tego czasu odświeżać te śladowe ilości wiedzy, które, miejmy nadzieję, gdzieś tam się jeszcze kryją - wreszcie powiedział, a nie wykrzyczał Lictory.
 W magazynie poszło im już o wiele łatwiej. Miły staruszek wyposażył Harry'ego i Rona we wszystko, co było im potrzebne i szczegółowo wypytał tego pierwszego o jego pelerynę niewidkę ( i jej brak na jego liście rzeczy). Pocieszył ich, żeby nie przejmowali się "tym oślizgłym gadem Richiem" i życzył powodzenia w dalszej karierze aurorskiej.
 Jeszcze lekko zdezorientowani dotarli do sklepu Weasley'ów, gdzie zdali George'owi dokładną relację. Aby to uczcić, zorganizowali sobie małą ucztę, którą przypieczętowali ostatnią butelką Ognistej Whisky. A co zrobili następnego ranka? Oczywiście wysłali listy do Hogwartu, listy ze wspaniałymi nowinami.

piątek, 15 sierpnia 2014

Ogłoszenia wszelakie

Uups. Miałam Was nie zostawiać, a minęło... wieeele czasu. Cóż, wielkie PRZEPRASZAM ode mnie to jedyne, co mogę Wam w tej chwili dać (hmm, no chyba, że nowe notki ;) ). Mogę Wam obiecać, że postaram się pisać częściej, bo jest to raczej w kwestia mojego lenistwa niż weny - dzisiaj sobie siadłam i bam! notka skończona - a poza tym technika sprzymierzyła się przeciwko mnie; uwierzcie mi, na tablecie pisze się średnio wygodnie, chociaż się da, o czym się dzisiaj dowiedziałam.

Chociaż jestem z Was dumna Już Nie Do Końca Anonimowi Czytelnicy (pozdrawiam szczególnie tych, którzy podają mi pomysły na przyszłość albo po prostu piszą długie komentarze, po których moje pisarskie ego rośnie ;) - may jailer,  Wampirka, Dot, dusia, Katherina, Marcin - jesteście cudowni <3 ), bo przez ten czas, kiedy mnie nie było, Wy cierpliwie wciąż tutaj zaglądaliście.

Po prostu przypominajcie mi, że mam dla kogo pisać (mail z wieścią o nowym komentarzu jest bardzo miły :) ), że ja i moje wypociny nie jesteśmy samotni w sieci. Może razem nam się uda pociągnąć tę historię dalej?

Do następnej notki :)

4. Pierwszy dzień w Hogwarcie

Stuk, stuk, stuk. Koła pociągu obracały się tak szybko, jakby chciały zadrwić z Ginny.
-To tylko kilka minut - myślała - a ja już wariuję.
Czmychnęła do półki i wyciągnęła z kufra pierwszą lepszą książkę. Hermiona spojrzała na nią ponuro, gdy chowała się za odkładką. Starała skupić się na tekście, byleby nie myśleć o... o niczym.
Kozłek lekarski jest rośliną uprawianą zarówno przez mugoli, jak czarodziejów... to również ich łączy. Harry też był kiedyś mugolem, a jest czarodziejem. To znaczy, zawsze był czarodziejem, ale... Mugolskie zastosowanie kozłka to tworzenie naparów pomagających łagodzić objawy chorób... dajcie mi kozłka, jestem chora. Może wtedy odesłaliby mnie do domu? ...czarodzieje natomiast używają tej rośliny jako głównego składnika eliksiru łagodzącego oparzenia i wszelkie inne zmiany skórne, który nazywamy Cutisellem. Cutisell nie jest niebezpieczny, jednakże przy złym lub nadmiernym zastosowaniu może powodować dolegliwości trawienne.... 
- Co to za głupoty?! - krzyknęła Ginny, odrzucając od siebie książkę
Eliksiry użytku domowego - odparła Hermiona przyciszonym głosem - Nie wiem, czemu szukałaś jej w moim kufrze.
- Och! - nagle zrozumiała dziwny wzrok Hermiony - Przepraszam cię.
- W porządku. O czym czytałaś? - spytała raptownie, a oczy jej się zaświeciły. "Ona przynajmniej ma dokąd uciec myślami" pomyślała Ginny
- O jakimś... eliksirze - wytężała pamięć - do skóry i... na trawienie?
- Nie ma takiego eliksiru. Zazwyczaj mają dosyć wąskie spektrum działania.
- Mów do mnie po ludzku!
- Działają tylko na jedną dolegliwość. Ale nieważne. Jesteś głodna? - Hermiona nachyliła się w stronę drzwi przedziału - Chyba słyszę skrzypienie kół wózka.
- Tak, jasne - Ginny dopiero teraz poczuła głód - Masz drobne? - Hermiona kiwnęła głową w odpowiedzi.
Wkrótce nadjechał wózek z przekąskami.
- Słodycze, słodycze, ciastka, czekoladowe żaby i te inne badziewia. Kupujcie! Kupujcie! - huczał niski głos, który na pewno nie należał do starej czarownicy, dotychczas sprzedającej słodycze w pociągu.
- Kim jesteś?
- Co cię to obchodzi?! Kupujesz czy nie?!
- Ethan, wracaj do przedziału. Ty, wielkoludzie! - zawołała Ginny, będąc świadkiem całej sceny, gdyż razem z Hermioną wyszła z przedziału - Na razie pytamy grzecznie, kim jesteś?
- Nie podskakuj! Ja mam tu sprzedawać, a ty kupować! Deal? - krzyknął sprzedawca
- Nie. Odpowiedz, kim jesteś - Ginny i Hermiona podniosły różdżki. Mężczyzna zaczął coś krzyczeć, a wtedy Ginny rzuciła na niego zaklęcie będące jej specjalnością.
- Upiorki, to Pan-Nie-Wiem-Jak-Się-Nazywa. Ty tam, to upiorki. Poznajcie się - uśmiechnęła się bezczelnie i dźgnęła go różdżką w bok. Mężczyzna zawył z bólu i wykrztusił:
- Jestem Robens! Dereck Robens!
- Śmierciożerca? - spytała Hermiona. Być może komuś wydaloby się to niegrzeczne, ale to pytanie było ostatnimi czasy na porządku dziennym.
- Ty... Pani... - poprawił się, kiedy Ginny kopnęła go w goleń - ...może mnie atakować, ale nie obrażać! Walczyłem po stronie waszej i tego waszego Pottera - słowo "Potter" wypowiedział jak najgorszą obelgę.
- Miło nam - powiedziała Ginny tonem jasno dającym do zrozumienia, że nie jest jej miło - A co stało się z czarownicą, która do tej pory jeździła z wózkiem?
- Zamordowano ją podczas tej wojny. Popierała Potterka, bla bla bla, te sprawy.
- Ginny - syknęła ostrzegawczo w stronę przyjaciółki Hermiona - Idź już, Dean.
- Dereck - mruknął mężczyzna i czym prędzej odjechał z wózkiem.
- Merlinie. Ile czasu już jedziemy? - spytała Ginny po powrocie do przedziału
- Dwie godziny - odparła Hermiona, spojrzawszy na zegarek.
- Zimno się robi - stwierdziła Ginny, wstając i podchodząc do kufra, by poszukać szalika. Gdy otworzyła wieko kufra, zauważyła luźno leżący kawałek pergaminy, nie należący do żadnej z książek, które leżały aż na dnie kufra. Podniosła go i przeczytała:
Pamiętaj, że Cię kocham. I już za Tobą tęsknię.
Harry
Ta karteczka wzruszyła ją i napełniła nową siłą. Poczuła, że da radę. Jakoś.
Jak można się było spodziewać, w końcu dojechali do Hogwartu i nie bez trudu wydostali się z przedziałów i pociągu. Hermiona, Ginny oraz Luna, którą spotkały dopiero w Hogsmeade, zatrzymały się na chwilę, by poobserwować pierwszoroczniaków płynących łodziami i z nostalgią powspominać własne początki w Hogwarcie. Dołączyły jednak do znacznie szerszego niż zazwyczaj grona siódmoklasistów, do którego należeli zarówno Ci, którzy w zeszłym roku uczęszczali do szóstej klasy, jak i Ci, którzy w zeszłym roku ukończyć szkoły nie mogli, ze względu na wyjątkową sytuację. Witając się ze wszystkimi i słuchając wiwatów czy przyjaznych docinków, dotarli do głównej bramy. Niemiłą niespodzianką było to, że ponownie przechodzili kontrolę przed wejściem do szkoły. Na szczęście, wszystko szybko poszło i już po chwili mogli udać się na ucztę.
Profesor McGonagall przedstawiła nieco uszczuplone grono pedagogiczne - profesora Snape'a zastąpił Slughorn, a ona sama objęła funkcję dyrektora szkoły, mianując profesora Flitwicka swoim zastępcą. Obrony przed czarną magią uczyć będzie Lucy Wheathley, drobna brunetka, wyglądająca, jak gdyby sama niedawno ukończyła kurs magicznej edukacji. Profesor McGonagall przedstawiła wszystkie innowacje, które zmuszona była wprowadzić, ze względu na wciąż trwający remont oraz niedostępną część szkoły. Uczniowie byli coraz bardziej zniecierpliwieni, więc po sali rozległ się pomruk zadowolenia, gdy padło hasło:
- Smacznego!
Wszystko co dobre, kiedyś się kończy. Uczta również. Uczniowie zaczęli się wytaczać z Wielkiej Sali. Ginny śmiała się z żartu, który opowiedziała jej Luna, gdy nagle usłyszała krzyk:
- Ginny!
Odwróciła się i szukała właściciela głosu. Po chwili spośród czarnych tog wyłoniła się ciemna czupryna Deana.
- Ginny! Stęskniłem się za tobą! - stwierdził i złapał ją za ramię, po czym odchylił mocno i pocałował prosto w usta. Ginny próbowała krzyczeć, lecz nie mogła. Dopiero kiedy zaczęła odpychać go od siebie z całej siły, zdołała się uwolnić z uścisku jego ramion. Dean uśmiechnął się, wyraźnie zadowolony z siebie, ale Ginny była wściekła i miała mord w oczach. Po prostu zamachnęła się i z całej siły uderzyła chłopaka w policzek otwartą dłonią, po której został czerwony ślad. Odpychając od siebie Hermionę i Lunę, odwróciła się na pięcie i pobiegła marmurowymi schodami na górę. Przecież to nie jej wina! Nikt tego nie widział, nikt nie zwrócił uwagi. Więc... czemu czuła się winna?

środa, 23 kwietnia 2014

3. Koniec wakacji

Tytułem wstępu chciałabym Wam wszystkim podziękować. Zostawiłam Was tutaj na dobre dwa miesiące, a wy nadal zaglądaliście (ponad 1000 razy od początku istnienia bloga, dziękuję <3) i czekaliście. Kocham Was za to, kimkolwiek jesteście. Jesteście moją największą motywacją do napisania tego (przykrótkiego, przyznaję) rozdziału. Teraz, ze względu na coraz mniejszy nawał obowiązków (koniec roku szkolnego!) będę starała się już Was nie zaniedbywać. Dziękuję Wam za wszystko jeszcze raz. A teraz zapraszam Was na pogranicze mojej wyobraźni i nienormalności.

~•~

Hermiona ciągle szlochała po kątach i Harry myślał, że te "kobiece łzy" są jednak szczere. Ginny natomiast trzymała się dzielnie, nie płacząc ani nie robiąc Harry'emu czy Ronowi wyrzutów. Rozkleiła się tylko raz, wtedy, gdy dowiedziała się, na czym w ogóle stoi. Wiadomo było, że żałuje, ale nie wiadomo było czy popiera tę decyzję czy też nie. Tymczasem cała czwórka pomagała George'owi w prowadzeniu sklepu na Pokątnej. Wakacje mijały na odbudowywaniu całej strukruty czarodziejskiego świata. Kingsley, jako pełniący obowiązki ministra magii miał pełne ręce roboty, ale wszyscy mieli dużo do roboty. Aurorzy i patrol zaczęli ustalać dokładne listy rannych i zabitych, aby mieć dobre argumenty w sądzie przeciwko schwytanym śmierciożercom. Sklepikarze próbowali powrócić do normalnego trybu pracy. Wiele budynków przechodziło gruntowne remonty, więc wielu rzemieślników cieszyło się z tego, że mają dużo pracy i mogą dużo zarobić. Harry, Hermiona, Ron, Ginny i George również mieli pełne ręce roboty. Na początku wielu ludzi urządzało huczne imprezy, na które chętnie kupowali dowcipne gadżety. Wielu klientów chciało porozmawiać z Harrym, pogratulować go czy uściskać. Ze względu na to, że był już tym zmęczony (a także na to, że kilka co wrażliwszych klientek wyszło ze sklepu pod wpływem morderczego spojrzenia Ginny) George zgodził się przenieś go do pracy głównie na magazynach, ewentualnie przy kasie. Hermiona zajmowała się głównie magiczną ochroną sklepu przed kradzieżą, Ron dekorował sklep i układał towary, a Ginny obsługiwała klientów. George teoretycznie nadzorował to wszystko, ale często po prostu  siedział, wpatrzony w jeden punkt lub wychodził na dłuższy czas. Wakacje mijały. Wreszcie zbliżał się wrzesień. Dziewczyny wracały do szkoły. Kolejne smutne pożeganie. Co ciekawsi spytaliby może: kto miał z tym największy problem? Nie, nie Ron. Zatracał się w pracy, starał się o niczym nie myśleć. Nie, nie Harry. Zatracał się w... Ginny, razem nadrabiali wszystkie stracone chwile i starali się nie brać pod uwagę żadnych cieni w ich przyszłości. Wspólnej przyszłości, czego już teraz byli pewni. George?! Tak, George. Odciął się od całej rodziny, właściwie rozmawiał - i to jedynie zdawkowo - tylko z najmłodszymi Weasley'ami, Harry'm i Hermioną. Teraz, kiedy miał stracić Ginny i Hermionę na kolejnych parę miesięcy, zamykał się w sobie jeszcze bardziej. Cała czwórka widziała to, więc postanowili wysłać rudowłosą siostrzyczkę w charakterze posłańca.
- Braciszku... - zaczęła niepewnie, wsadzając głowę do pokoju brata.
- Ki czarnoksiężnik?! Ach, to ty... - ożywił się na chwilę, ale później znowu usiadł i zaczął bawić się swoją różdżką -Gi-nny. G-i-n-n-y. Gi-new-ra. Ginewra - mówił powoli - Znasz historię o Ginewrze? - spytał, a ona pokręciła głową - Ja też niewiele pamiętam. Na pewno miała coś wspólnego z królem Arturem... to jakaś mugolska opowiastka, bezsensowna. Król, dobre sobie. Przydałby się król, ale król śmierci! - mruczał pod nosem.
- Pan... Pan Śmierci? - szepnęła Ginny, znając już prawdę o Insygniach Śmierci.
- Nieważne, jak się nazywa. Ważne, żeby mógł mnie zabić - odpowiedział. Ginny serce stanęło w piersi, ale starała się uspokoić i zareagować spokojnie.
-Nie potrzebujesz do tego Pana Śmierci. W twoich rękach - zamknęła jego dłonie w swoich - w twojej różdżce - przesunęła palcami po drewnie - jest władza, dzięki której możesz zabić i siebie, i mnie, i wszystkich. Przecież nigdy jej nie wykorzystałeś. I nie wykorzystasz, George. Ty nikogo nie zabiłeś - złapała go za ramiona i spojrzała głęboko w oczy - Nikogo. Nigdy.
- A Fred?
- Ciebie nawet przy tym nie było!
- A powinienem być!
- Nie! Powinieneś robić, co ci kazali. I to właśnie robiłeś. Fred też. Zrozum, my nie zawiniliśmy. To była wina tego śmierciożercy, który go zabił i tej głupiej wojny.
- Ginny, ty tego nie rozumiesz. Bliźniacy...
- Jesteś jego bratem, nie ochroniarzem. Nie mogłeś nikt zrobić. Teraz masz tylko jedną powinność - nie pozwól nikomu o nim zapomnieć. Zgoda? - spytała, a George spojrzał na nią z nadzieją.
- Z...zgoda - odparł.
Nadszedł ostatni dzień sierpnia. Żar lał się z nieba. Do Magicznych Dowcipów Weasley'ów wlała się człowiekopodobna, na wpół rozlana bryła, która okazała się być panem Weasleyem.
- Czołem, pracy! - powitał dzieci - Żona wysłała mnie, żebym dopilnował, żeby jutro wszyscy... no, prawie wszyscy - spojrzał wymownie na chłopców - trafili do pociągu. O czymś nie wiem?
- Dzień dobry - uśmiechnęła się do niego Hermiona - Plany pozostały te same. Musimy się tylko spakować i w ogóle.
- Przewidziałem to. Macie tutaj książki i te inne drobiazgi. Mama - powiedział przepraszająco.
- Och, podziękuj jej! Doprawdy, nie wiem, kiedy byśmy to załatwiły! - Ginny rzuciła się do paczek.
- A jak wam idzie? - spytał, a w tym momencie rozległ się głos Harry'ego:
- Ron, ty kotle jeden! Na dementora, musiałeś postawić tutaj te posążki?! Niech cię Merlin ścisnie i miotła kopnie! Do smoka z tobą! Och, dzień dobry, panie Weasley! Przepraszam najmocniej! - zarumienił się, patrząc na drzwi zaplecza, z których wyszedł - Ale, niestety, ten... - zdusił kolejne przekleństwo - Ron zostawił ciężkie posążki na środku i uderzyłem się w stopę.
- Episkey - powiedziała Ginny, celując różdżką w jego stopę - Chyba złamałeś palca - uśmiechnęła się, a całe towarzystwo wyło ze śmiechu.
Ostatniego wieczoru zamknęli sklep wcześniej. Zaprosili pana Weasley'a do mieszkanka na górze. Tam przygotowali naprędce kolację i usiedli przy kominku, by porozmawiać. To znaczy - pan Weasley rozmawiał z Hermioną i George'm, Ron podjadał przy stole, a Harry wraz z Ginny zaszyli się w kącie i tylko od czasu do czasu słychać było cichy śmiech. Wieczór każdemu mijał więc bardzo miło. Około północy pan Weasley deportował się do domu. George poszedł się położyć, a Hermiona i Ginny naprędce pakowały się. Harry i Ron obserwowali je biernie, kpiąc z ich wysiłków. Po pół godzinie Hermionie puściły nerwy i krzyknęła:
- Może byście się ruszyli jeden z drugim i pomogli, co?!
- A co, gdybym powiedział ci - powiedział Ron, dusząc się ze śmiechu - że mogę spakować was obie w kilka sekund? - dokończył ze łzami w oczach, a Hermiona zabijała go wzrokiem. Harry, widząc to, ziewnął i powiedział:
- Pakuj! - celując po kolei w kufer Ginny i Hermiony. W tym samym momencie Ginny wpadła do pokoju z naręczem prania, które wyrwało jej się i schludnie ułożyło w kufrze. Na ten widok klapnęła na wieko i ziewając powiedziała:
- Och, Merlinowi niech będą dzięki. Dobranoc - machnęła różdżką i po chwili, już w piżamie i splecionych włosach, powlekła się do łóżka. Wkrótce wszyscy poszli jej przykładem.
Świt nadszedł zbyt szybko. W miarę upływu czasu wszyscy zaczęli zdawać sobie sprawę, że pożegnanie jest bliskie. Postanowiono, że na King's Cross dojdą pieszo - głównie dlatego, aby spędzić ze sobą jak najwięcej czasu, ale nikt nie chciał się do tego przyznać. Szli więc powoli, we czwórkę - Ron z Hermioną z przodu, a Ginny z Harrym nieco z tyłu. Wszyscy ponurzy, smutni, nachmurzeni... Niczego nie można jednak odwlekać w nieskończoność. Wkrótce stanęli przed dworcem i dostali się na peron 9 i ¾. Po znalezieniu przedziału i wtoczeniu do niego bagaży pozostało piętnaście minut do odjazdu pociągu.
Pożegnanie Rona i Hermiony było bardzo proste. Po prostu stali, wtuleni w siebie, bez słowa. Oddzielił ich od siebie dopiero gwizd maszynisty. W tym samym czasie Harry i Ginny zdążyli tysiąc razy zapewnić się o swojej dozgonnej miłości i wymienić milion pocałunków. Po kilku chwilach drzwi pociągu zamknęły się, pozostały tylko wspaniałe wspomnienia. Przed nimi było kilka miesięcy ciężkiej próby w samotności. Na dodatek z perspektywą, że to dopiero początek.

niedziela, 9 lutego 2014

2. Powrót?


       Hogwart musiał zostać jak najszybciej ewakuowany. Trzeba było natychmiast rozpocząć prace restauracyjne. Część osób aportowała się z Zakazanego Lasu, a część wyjeżdżała pociągiem. Harry wraz z Weasley'ami jechał pociągiem. Radość, którą czuli z powodu zakończenia bitwy, była przytłoczona przez smutek spowodowany żałobą po śmierci Freda i innych. Ginny przesiedziała całą podróż wpatrując się w krajobraz za oknem nieobecnym wzrokiem z ogromnymi oczami, trzymając Harry'ego za rękę. Pani Weasley szlochała w ramionach męża, który starał się ją pocieszać. George próbował wyłamać sobie palce. Bill, Fleur i Charlie cicho rozmawiali w kącie. Hermiona siedziała, oparta o Rona i obserwowała wszystkich.
    Tuk-tuk-tuk, turkotały rytmicznie koła pociągu. Coraz wolniej i wolniej, aż wreszcie wszyscy usłyszeli świst hamulców. Wszyscy usłyszeli, bo w całym pociągu nie można było usłyszeć żadnego hałasu. Nikt nie wychodził na korytarz. Nie kursował wózek z przekąskami, nie wiadomo było nawet czy prowadząca go czarownica przeżyła.
    Masa ludzi wytoczyła się z pociągu. Pomagano sobie nawzajem, nawet nieznajomym, z bagażami. Żegnano się, tłum zaczął się rozchodzić. Harry chciał szybko pożegnać się z Weasley'ami i dotrzeć do domu przy Grimauld Place 12. Powiedział więc szybko i cicho:
- No to... do widzenia.
- Co?! - spytała ze złością Ginny
- Co? - powtórzyła nieprzytomnie pani Weasley
- Ymm, no bo, jaa... - zaczął się jąkać chłopak
- Chciałeś pojechać do domu Syriu... swojego. No tak, twojego domu, gdzie jesteś tylko ty. Znowu - wysyczała Ginny, akcentując słowa "twojego" i "ty". Nie była zdolna do ukrywania emocji po tym wszystkim, co ostatnio przeszła.
- Nie, tto znaczy taak, tylko...
- Harry - jęknęła pani Weasley - wiesz, że jesteś dla mnie jak syn. Już od dawna. Nie zmuszaj mnie do pogodzenia się z utratą kolejnego - w jej oczach pojawiła się wilgoć.
- Ja... nie wiem, czy powinienem - powiedział, spoglądając na Ginny
- Na mnie patrzysz? Mnie pytasz o zdanie? Jaka miła odmiana! Wiesz, widziałam cię przez jakieś trzy dni, co z tego, że pierwszego niemal nie umarłeś! Starczy na następnych kilka lat, prawda?! Po co mną zajmować sobie głowę, idź, poganiaj sobie po jakichś lasach albo Bóg jeszcze wie gdzie i zostaw mnie tu! Idź, no idź! Na co czekasz?! - wrzeszczała Ginny, aż w pewnym momencie Ron rzucił się na nią, łapiąc ją wpół, w obawie, że rzuci się ma Harry'ego.
- Opanuj się, siostruniu, co? - rzucił Ron z ironią w przerwie między próbami złapania oddechu.
- Och, widzę, że wszyscy przeciwko mnie. Mogłam się tego domyślić. Powiedz coś złego na pana Pottera, a nawet rodzina się od ciebie odwróci - mówiła nadal z wściekłością, ale ręce położyła na biodrach, aby się uuspokoić. Tymczasem Harry podszedł do niej i spojrzał jej głęboko, głęboko w oczy
- Nie myślisz tak - stwierdził, nie zapytał
- Mam szesnaście, nie sześć lat. Nie działasz już tak na mnie - twierdziła, ale mówiła coraz spokojniej.
- Pani Weasley, czy znajdzie się dla mnie jakiś kącik w Norze? - spytał Harry, a kobieta po prostu przytuliła go w odpowiedzi.
Do Nory dostali się jednym z wielu ministerialnych samochodów, czekających na parkingu King Cross na pasażerów pociągu z Hogwartu. Nikt się nie odzywał, a każdego nachodziły ponure myśli. Ginny dodatkowo czuła się podle z powodu swojej napaści na chłopaka, chociaż udawała jeszcze obrażoną. Blefowała. Spojrzenie jego zielonych oczu działało na nią uspokajająco i napawało ją dziwną nadzieją i pewnością, że wszystko będzie dobrze. A tego przecież potrzebowała teraz najbardziej.
    Kuchnia zapełniła się w mgnieniu oka mnóstwem osób. Pan Weasley, ze względu na oczywistą niedyspozycję swojej żony, zaczął rozdzielać sypialnie. Wychodząc najwyraźniej z założenia, że będą potrzebowali swojego towarzystwa, oddzielne pokoje otrzymały tylko małżeństwa. Poza tym Harry, Ron i George mieli spać w jednym pokoju, Percy i Charlie w drugim, a Ginny i Hermiona w następnym. George tylko dowiedział się, dokąd ma iść, poszedł tam i natychmiast się położył. Nie spał. Myślał. Wspominał. Analizował. Cierpiał.
   Reszta rodziny zgromadziła się wokół stołu. Powoli rozlegało się coraz bardziej uciążliwe burczenie w wielu brzuchach. Ginny wstała i weszła do spiżarni. Z powodu kilkudniowej nieobceności gospodyni i jej nawyku gotowania na bieżąco, spiżarnia świeciła pustkami lub, jak kto woli, straszyła nieświeżością półproduktów. Dziewczyna tylko sobie znanymi sposobami i zaklęciami udało się znaleźć w niej coś jadalnego i przygotować z tego, przy skromnej pomocy Hermiony, skromny posiłek dla dziesięciu osób.
   Kiedy wszyscy się najedli, a naczynia cicho brzękały w zlewie, poinstruowane różdżką Ginny, zdecydowano się na pójście spać. Hermiona udała się wraz z Ginny do ich pokoju i obie zabrały się za wieczorną toaletę. Kiedy rudowłosa dziewczyna wyszła z toalety ubrana w miętową koszulkę i szorty, jej przyjaciółka już spała, najwyraźniej zmęczona przeżyciami dnia. Postanowiła pójść z jej ślady. Przez kilkadziesiąt minut przekręcała się z boku na bok, aż wreszcie pogodziła się z tym, że nie zaśnie. Zeszła więc po cichu, starając się nikogo nie obudzić. Usiadła na fotelu w salonie przed kominkiem, rozpaliwszy przedtem ogień zaklęciem. Wpatrywała się w płomienie i czuła się winna, że potrafi się śmiać i krzyczeć, gotować i dbać o siebie i najbliższych; robić wszystko, a nie opłakiwać Freda. Nagle znalazła się w zupełnie innym pokoju, z białymi ścianami i bez żadnych mebli, oprócz fotela, z którego zerwała się, by przygotować się do ewentualnego ataku, a wtedy i on zniknął. Niespodziewanie poczuła, jakby ktoś zanurzył jej ciało w lodowatej wodzie. Przed sobą zobaczyła podobną do swojej płomiennorudą czuprynę, choć była ona trochę przytłumiona, jakby patrzyła na nią przez mgłę.
- Siostrzyczko - krzyknął właściciel czupryny
- F... F.... Fred? - wyjąkała
- Właściwie to duch. Hu-hu! - roześmiał się, niby to próbując ją wystraszyć.
- Co ty robisz tutaj, w... hm... - zastanowiła się
- W twoim śnie. Chciałem cię odwiedzić, bo to ty tutaj jesteś jedyna normalna, która trochę mnie pożałowała, co mi schlebia - rzekł, przyjmując śmieszną, prowokacyjną pozę - ale teraz już dajesz sobie radę, a nie zostawiasz cały świat, bo mi się coś stało. No proszę cię. To niepoważne. Harry miał naprawdę fajne przemówienie - mrugnął - to my tu jesteśmy szczęściarzami. Nie mąćcie nam szczęścia tym, że będziemy musieli się o was martwić. Tymczasem jednak - nadstawił ucha - ktoś się do ciebie zbliża, więc obudź się, Ginny, pobuuuu... - reszta słowa została we śnie, bo Ginny niespodziewanie ocknęła się.
- Nie śpisz? - spytał Harry, ziewając.
- Nie mogę - odparła - Słuchaj Harry, prze... - nie skończyła, bo chłopak zamknął jej usta pocałunkiem.
- Nie przepraszaj. To ja jestem winny. To ja cię przepraszam. Zresztą i tak wiem, że nadal na ciebie działam - uśmiechnął się, przysiadając na krawędzi fotela, ale osunął się z niej teatralnie na podłogę, gdy Ginny trafiła go poduszką, wołając:
- Zarozumialec!
- Taak? - wysapał, nie mogąc złapać tchu - To mi powiedz, że nie mam racji.
- No dobra - przyznała, moszcząc się wygodnie w jego ramionach - Masz
Po kilku chwilach obydwoje zasnęli, ale Ginny wydawało się, że będąc jeszcze na jawie, znów zobaczyła Freda, ale tym razem trzymającego kciuki w górze.
    Następnego dnia oficjalnie rozpoczęły się wakacje. Z Hogwartu przybyły sowy z informacją, że nie wiadomo, czy rok szkolny zacznie się we wrześniu i czy w ogóle się odbędzie. Dołączony był jeszcze dodatkowy liścik z prośbą o potwierdzenie ewentualnego przybycia, aby można było ustalić, dla ilu uczniów trzeba przygotować sypialnie i sale lekcyjne. Ginny i Hermiona nie przejęły się tym zbytnio i szybko odesłały twierdzącą odpowiedź. Ron i Harry mieli, niestety, nieco większe obiekcje.
- Minął już rok. Pewnie połowy rzeczy już nie pamiętam, a miałbym zdawać owutemy? - pytał retorycznie Ron. Dla niego sprawa byłaby zupełnie prosta, gdyby poparł go Harry. Ten niestety miał wątpliwości, gdyż gdyby nie wrócił do szkoły, oznaczałoby to praktycznie kolejny rok rozłąki z Ginny, a gdyby wrócił, byliby na jednym roku i spędzali raze naprawdę mnóstwo czasu.
- Harry, ty chyba nie myślisz... - zaczęła Hermiona, patrząc na Harry'ego. Ten w odpowiedzi wzruszył ramionami - Przecież ja wam pomogę, Ginny wam pomoże... Nadrobimy, nie ma się co martwić!
- Hermiono, ja już chyba po prostu nie potrafiłbym wrócić ot tak do szkoły. Ron ma rację nie uważasz? My nigdy nie należeliśmy do orłów - powiedział, a Ron ochoczo pokiwał głową - a twoja pomoc nie zawsze wystarczy, tymbardziej do zaliczenia owutemów.
- A czy pomyślałeś o tym - wysyczała już wyraźnie poirytowana Hermiona - co wy niby będziecie robić bez ukończonej szkoły?
- Myślałem, ale nic nie wymyśliłem. Powiedz mi tylko, jaką mam gwarancję, że gdy skończę szkołę, znajdę pracę?! - spytał chłopak ze złością.
- Na pewno większą! - krzyknęła Hermiona
- Ktoś by mi się przydał do pomocy w sklepie - powiedział siedzący akurat w kuchni George grobowym głosem - Ja również nie skończyłem szkoły, a nie narzekam na brak pracy.
- A...al...ale - wyjąkała Hermiona. Ginny wciąż stała, wpatrzona w jeden punkt. Chłopcy mieli nieodparte wrażenie, że argumentów za i przeciw jest tyle samo, ale te "za" są rozsądniejsze i mogą być bardziej przekonujące dla państwa Weasley'ów.
    Mieszkańcy Nory podzieli się na dwa obozy - tych, którzy popierali decyzję Rona i Harry'ego i tych, którzy się jej sprzeciwiali. Bil, Charlie i George nie mieli nic przeciwko porzuceniu szkoły, Percy wraz z Hermioną i państwem Weasley za nic nie chcieli na to pozwolić. Wyjątek stanowiła Ginny. Była kimś w rodzaju mediatora, próbowała podjąć właściwą decyzję i rozumiała argumenty obydwu stron. W końcu jednak nawet pewność Rona została zachwiana. Żaden z nich nie mógł podjąć ostatecznej decyzji.
   Wakacje mijały powoli, lecz nieubłaganie. Wszyscy zdawali sobie sprawę, że jeśli wkrótce nie wyślą odpowiedzi, to decyzja podejmie się sama. Hermiona była najbardziej zdesperowana: próbowała zmusić Rona płaczem, krzykami, groźbami, ale także słodkimi obietnicami cudownego czasu, który spędzą w Hogwarcie.
- Nie powiesz mi chyba, że nie tęsknisz za Hagridem? - pytała słodkim głosikiem - Pamiętasz, jak go we trójkę odwiedzaliśmy, jak było cudownie... - wspominała, a kiedy Ron nie reagował, przechodziła do płaczu - No tak! Bo ty to nic nie rozumiesz! Nikt i nic się dla ciebie nie liczy! Tylko ty! Zawsze tylko ty!
- Mam już dosyć! - krzyknął pewnego razu Ron - Byłem pewien, co mam zrobić, dopóki wszyscy nie zaczęliście mi doradzać! Jestem dorosły! Sam o sobie decyduję i teraz decyduję, że nie wracam! Rozumiesz?! NIE WRACAM! - ryknął i wybiegł z pokoju. Hermiona przybrała zrezygnowany wyraz twarzy i szybko otarła nos i oczy
- Niech to Merlin ściśnie. Chyba faktycznie już go nie przekonam.
- Ale... ty.. ty płakałaś, przed chwilą... - jąkął wstrząśnięty Harry
- Och, na litość, naprawdę myślisz, że wszystkie kobiece łzy są prawdziwe? - spojrzała na niego rozbawionym wzrokiem - Przecież gdybym była na prawdę taką histeryczką to sama bym ze sobą nie wytrzymała.
- Pozbawiłaś mnie ostatecznej broni, Hermiono - mruknęła Ginny ponuro. Siedziała na podłodze po turecku i przyglądała się biernie wysiłkom przyjaciółki.
- Ginny, ja już go nie przekonam. A oni... zawsze podejmują tę samą decyzję, prawda? - spytała, a Harry pokiwał smutno głową w odpowiedzi.
- Przepraszam, Ginny - wyszeptał, ujmując jej dłoń - Nie wracam - szepnął, gdy pani Weasley, która już widocznie dowiedziała się o decyzji Rona, bo była cała we łzach, weszła do pokoju - Nie wracam - powtórzył głośniej, by i ona usłyszała, a tym sposobem doprowadził do łez trzy najważniejsze kobiety w swoim życiu.

piątek, 31 stycznia 2014

1. Po bitwie

Bitwa się skończyła - pierwsza myśl, jaka przemknęła Harry`emu przez głowę. Nareszcie. Ilu jest rannych? Kto zginął? Jakie są zniszczenia? I co to jest, do diabła, ta wilgoć na moich ustach?! - kolejne myśli pojawiały się machinalnie jedna za drugą. Nagle wśród nich pojawił się rozkaz "Otwórz oczy!". Harry uchylil więc lekko powieki. Słońce oślepiło go na chwilę, ale powoli, bardzo powoli otwierał oczy i przyzwyczajał się do oświetlenia, więc zaczął dostrzegać więcej szczegółów. Leżał w Wielkiej Sali wokół mnóstwa ludzi, jęczących i przewracających się na boki. Ranni. Rannych jest mnóstwo. Wsród nich leżały jakieś odłamki, a nawet całe bloki skalne. Z różnych części ciała poszkodowanych wystawały metalowe przedmioty - nie wiadomo czy były wciśnięte siłą, czy była to transmutacja. Zniszczenia są katastrofalne. Zmarli? Harry zmarszczył nos, a wtedy natychmiast poczuł więcej wilgoci na wargach. Spojrzał w tamtą stronę. Zobaczył małą dłoń, która zwilżała mu usta kawałkiem materiału nasączonym wodą. Dłoń należała do rudowłosej dziewczyny. Harry bardzo chciał coś do niej powiedzieć, ale nie pamiętał, co i kim ona jest. Ten krótki dystans, który pokonał przesuwając wzrokiem dookoła zmęczył go i spowodował, że zachciało mu się spać. Wiedział jednak, że musi wstać i nieść pomoc, albo wyjść, by nie przeszkadzać, by nie zajmować czasu tej uroczej dziewczynie, która przecież może zajmować się kimś innym. Senność była jednak silniejsza od siły woli. Powieki, tak jak ciężko się otwierały, tak lekko się zamykały. Ostatnim, co Harry zarejestrował była zmiana rodzaju wilgoci - nie była już zimna i okropna, przynosząca ulgę tylko spierzchniętym wargom i wyschniętemu językowi, stała się mocna, ciepła i miękka, jakby ktoś przyłożył mu do ust swoje własne i złożył na nich pocałunek. Dawało mu to zresztą taką samą przyjemność, a te cudze usta pompowały ciepło i energię w całe jego ciało. Harry doszedł do wniosku, że nie był to jednak pocałunek. Czyjeś usta były po prostu bardzo blisko i poruszały się muskając przy tym wargi Harry`ego. Nozdrza chłopaka wypełniły się kwiatowym zapachem, a uszy słodkim głosem mówiącym:
- Leż, leż spokojnie.
Jaki miał wybór? Posłuchał głosu. Sen wygonił wszelkie wątpliwości co do tego, do kogo owy głos należał z jego głowy.
Kolejne przebudzenie było bardziej świadome i, co za tym idzie, bardziej bolesne. Harry zaczynał zdawać sobie sprawę z bólu fizycznego, który nim targał, ale doskwierał mu równie mocno ból psychiczny - ból po stracie Freda, Lupina, Tonks i wielu innych wspaniałych przyjaciół. Kiedy obudził się kilka godzin temu, był otumaniony, myślał ogólnikami. Teraz po jego głowie kołatała się jedna tylko myśl "Gdzie jest Ginny?". Zerwał się gwałtownie i nagle usłyszał, że coś lekkiego uderzyło o kamienną posadzkę. Rozejrzał się. Spostrzegł, że ten cichy dźwięk wydała ręka złożona wcześniej na jego klatce piersiowej, którą zrzucił, gdy wstawał. Ręka należała do rudowłosej dziewczyny, która spała u jego boku. Spała, ale żyła. Harry rzucił się w jej stronę i spojrzał na jej twarz. Miała zapuchnięte oczy, pewnie od płaczu i usta wygięte w odwróconą podkówkę, ale poza tym wyglądała normalnie. Oddychała miarowo. Harry przytulił twarz do jej włosów i zaczął upajać się ich zapachem. Nagle, niespodziewanie gorące łzy popłynęły z jego oczu. Całował jej głowę i myślał "Ty żyjesz! Ale Fred nie żyje. Ty żyjesz! Remus nie żyje. Ty żyjesz! Ale Lavender... Lavender nie żyje!" wymieniając wszystkie znane sobie ofiary wojny i nie mogąc pozbyć się tego bolesnego wrażenia, że jest ich o wiele, wiele więcej. Nie wiedział, ile czasu upłynęło. Leżał tak dopóki nie usłyszał westchnięcia Ginny, oznaczającego, że już wstała. Próbowała się podnieść, ale uniemożliwiał jej to ciężar obciążający jej włosy. Chłopak zerwał się więc jak oparzony. Obydwoje patrzyli na siebie jak osłupieni. Po chwili Ginny podniosła drżącą rękę i przyłożyła kciuk do warg Harry`ego.
- Chyba... chyba już nie masz gorączki - wyszeptała. Harry uśmiechnął się i pocałował opuszek palca Ginny. 
- Ja też za tobą tęskniłem - powiedział ze śmiechem i przekorą w głosie, ale z nadzieją w oczach.
- Tęskniłam, Harry, nawet nie wiesz, jak tęskniłam! - krzyknęła Ginny rzucając mu się w ramiona. Nie płakała, ale była tak szczęśliwa, że musiała to jakoś okazać. Była jednak świadoma, że pozwolili jej siedzieć przy Harrym tylko dlatego, że grała rolę sanitariuszki, a oni siedzieli tutaj, pośrodku sali pełnej śpiących, rannych lub chorych, a kto wie, może i zmarłych ludzi. Żadne krzyki, piski, szlochy i właściwie wszystko, co wiązało się z jakimkolwiek hałasem, nie wchodziło w grę.
-Dasz radę wstać? - spytała więc po chwili wahania - Tutaj wszyscy śpią, ranni i chorzy. Ale w Wieżach są, wiesz... - speszyła się - cali i zdrowi. 
- Rozumiem. Do Wieży Gryffindoru?
- Bez różnicy, teraz już nie ma podziałów na domy. Ale tam są moi rodzice, Ron i Hermiona. Mogę cię tam przenieść - szepnęła, widząc grymas na jego twarzy, gdy się podniósł. Harry skrzywił się jeszcze bardziej. Przecież to nigdy nie miało być tak! To nie ona miała trzymać jego, zbyt słabego, by mógł iść o własnych siłach. Ona zawsze miała widzieć Harry`ego odważnego, mocnego, mężnego, męskiego. Harry, który się czasem boi, martwi i nie potrafi czegoś zrobić sam nie był widokiem odpowiednim dla jej oczu. Jeszcze nie teraz. Nie w tej chwili. Więc kiedy już, już miał odmówić, ból płynący z tak wielu części jego ciała, że łatwiej byłoby powiedzieć, które go nie bolą, zmusił go do wyjąkania:
- Tak, proszę cię... pomóż mi!
Był wdzięczny Ginny nie tylko za pomoc, ale także za to, że nie skomentowała tego w żaden sposób. Po prostu wyczarowała nosze i kierowała je tak długo, aż znaleźli się pod portretem Grubej Damy.
-Hasło? - spytała postać ukazana na portrecie.
- Victoria - wysapała Ginny próbując pomóc Harry`emu utrzymać się na nogach. Z największym trudem przepchnęła go przez dziurę pod portretem i była wdzięczna dziesiątkom ramion chętnych do pomocy. Zanim sama usiadła w jednym z foteli, by odpocząć, dopilnowała, aby Harry miał wygodne i odpowiednie miejsce. Spod półprzymkniętych powiek patrzyła na kilkadziesiąt osób skupionych wobec chłopaka i słuchała jego opowieści przerywanej okrzykami zdziwionych bądź rozradowanych odbiorców. Już niemal przysnęła, gdy obudził ją mocny, nieprzyjemny zapach. Poczuła go znajdując się w ramionach Hermiony, która najwyraźniej nie miała czasu zmyć z siebie brudu i potu z bitwy. 
- Ginny! Jak ty się czujesz? Wszystko w porządku? - pytała, zaniepokojona o przyjaciółkę. 
- Wszystko ze mną dobrze. A z tobą?
- Okej. Jest... jest okej - dodała, siadając na podłodze przy fotelu Ginny i chowając głowę między kolanami. Ginny nie znajdowała zadnych słów pocieszenia, więc głaskała tylko delikatnie jej włosy. Po chwili obie zasnęły. 
Ta noc dłużyła się w Wieży Gryffindoru. Co chwilę ktoś budził się z krzykiem i był uspokajany przez grono osób: czasem "życzliwych" obcych, a czasem przez rodzinę, jeśli jeszcze ją miał. Wszyscy prędzej czy później dawali się udobruchać, ale nikt nie lubił swojego grona "życzliwych" i tych pustych frazesów, typu "Wszystko będzie dobrze". Za którymś krzykiem obudził się Harry i słuchając pocieszeń, pomyślał, że dopóki budzi się nie trzymając Ginny w ramionach, nic nie będzie dobrze. Niezbyt pocieszony tą myślą znów oddał się w objęcia Morfeusza, gdzie znalazł ukojenie od wszelkiego rodzaju bólu.
Wschód słońca ucieszył wszystkich. Wreszcie można było przestać prowadzić grę pozorów leżąc bez ruchu i żadnego wyraźnego powodu, byle tylko z zamkniętymi oczami. Ginny i Harry spali lekko, zbudzili się więc wraz ze słońcem. Nim Ginny zdążyła pomyśleć, pani Weasley zaopiekowała się Harrym. To znaczy, próbowała się zająć.
- Pani Weasley, mi naprawdę nic nie jest. Jeśli tak bardzo pani chce coś robić, w Wielkiej Sali jest wielu innych potrzebujących pani pomocy.
- Ty też jej potrzebujesz
- Ja? Ależ skąd! - niby to oburzył się Harry - Przecież nie leżę już w Wielkiej Sali
- Bo Ginny cię tu przywiozła!
- Mądra dziewczyna
- Mamo, zostaw go - ziewnęła Ginny - Niech trochę odeśpi, odpocznie.
- Odpoczywa już całą dobę. Trzeba wreszcie sprawdzić, co mu naprawdę dolega!
- Gdyby się coś działo, natychmiast cię zawiadomię, zgoda? Mamo! - uśmiechnęła sie Ginny na widok grymasu matki, która wyszła, mrucząc coś o nieodpowiedzialnych smarkaczach. Gdy tylko portret zasunął się za nią, Ginny wystrzeliła ze swojego fotela niczym kotka i wylądowała na podłodze koło kanapy, na której spał Harry. Położyła się na biodrze, tyłem do niego, aby obudzić śpiącego nieopodal Rona.
- Pst, pst, braciszku - powiedziała i szturchnęła go. Wyrwał się ze snu mrucząc:
- Sso, o so chozi?
- Przenieś, proszę, Hermionę na mój fotel - powiedziała, wskazując brodą na dziewczynę. Ron podszedł do niej, ułożył ją w fotelu w miarę wygodną pozycję i natychmiast nogi ugięły mu się jak kukiełce i zasnął w jednej sekundzie. 
- A jak pan się czuje, panie Zabiłem-Tego-Którego-Imię-Już-Chyba-Bez-Różnicy-Czy-Się-Wymawia-Czy-Nie-I-Nie-Chcę-Się-Przyznać-Co-Mi-Jest? - spytała odwracając się do Harry`ego.
- Już lepiej, pani Udaję-Wolontariuszkę-Tylko-Dla-Pana-A-Poza-Tym-Kocham-Panią - uśmiechnął się, a Ginny na wszelki wypadek "zmierzyła temperaturę" dotykając ust Harry`ego swoimi. Ranek upłynął im stosunkowo przyjemnie. Nie wspominali, nie wyrzucali sobie niczego. Nie chcieli myśleć o stratach, tylko o tym, że jak na razie mają wszystko, czego im potrzeba: siebie nawzajem.
- Profesor McGonagall prosiła, żebyśmy przygotowali jakieś piosenki na ceremonię... pożegnalną - przez gardło nie mogło jej przejść słowo "pogrzebową" - No wiesz, spośród każdego domu wybierany solista, który śpiewa z chórem.
- Kto będzie solistą Gryffindoru?
- Hmm, no, cóż... ja.
- Ty? - zdziwił się Harry - To ty potrafisz śpiewać?! - uśmiechnął się
- No dzięki! - rzuciła w niego poduszką
- Hej, to ja tu jestem rekonwalescentem! 
- Dobra, dobra. Przecież podobno nic ci nie jest! 
- Nie czepiaj się!
Cały poranek dogadywali sobie, całkiem skutecznie usiłując wyprzeć niedawne wydarzenia. W głębi duszy pamiętali o wszystkim, co się wydarzyło, ale nikt nie mówił im nic na ten temat, wręcz przeciwnie - zazdroszczono im, że są zdolni do okazywania innych emocji, niż smutek.
Nie udało się bardziej odwlec wizyty kontrolnej Harry`ego w skrzydle szpitalnym. Na szczęście okazało się, że wszystko jest w porządku. Powoli, bardzo powoli, jak gdyby nikt tak naprawdę nie chciał się do tego zabrać, zaczęto zajmować się zmarłymi i rannymi. Ci, których pani Pomfrey zdołała uzdrowić, zostali odesłani do dormitoriów, a ciężej ranni byli odsyłani do Szpitala Św. Munga. Zwołano naprędce naradę, w której uczestniczyli dyrektor McGonagall, Minister Magii Kingsley Shackleboat, główni dowódcy w bitwie o Hogwart oraz Harry. Ustalono, że ofiary spoczną we wspólnej mogile na błoniach, w miejscu swojej śmierci. Szkola zobowiązała sie zadbać o nagrobek i tablicę pamiątkową, która zawiśnie w Wielkiej Sali, a Kingsley miał postarać się, aby jej wierna kopia znalazła się również w Ministerstwie. Pozostawała kwestia, co zrobić z uczniami.
- Zostaliśmy na pogrzebie Dumbledora, a chce pani nas odesłać z pogrzebu naszych przyjaciół i rodzin?! Żaden uczeń się na to nie zgodzi. Nie pozwolę na to.
- Potter! Może jednak się opanuj! 
- Nie, pani profesor - odpowiedział Harry spokojnie i z szacunkiem - jestem opanowany, a nawet gdyby nie, to pani doskonale wie, że mam rację.
- Nieważne, Minerwo - odezwał się Kingsley - Myślę, że ceremonia powina odbyć się już jutro, może tak będzie łatwiej. Arturze - zwrócił się do jedynego, oprócz niego, ocalałego w bitwie dowódcy - czy pomożesz mi... przygotować... grobowiec? - wykrztusił. Mało komu udawało się spokojnie wypowiedzieć jakieś słowo związane ze śmiercią czy pogrzebem. 
Znów nadszedł poranek. Tłumy ubranych na czarno osób z posępnymi minami zmierzało ku wielkiemu dołowi wykopanemu na błoniach. Uczniowie ubrali swoje czarne, hogwartckie szaty. Ciała zmarłych wystawiono w Wielkiej Sali, by umożliwić bliskim ubranie i przeniesienie bliskich do grobowca. Cała rodzina Weasley'ów wraz z Hermioną i Harry'm zebrali się wokół ciała Freda. George narzucił na brata sweter i szal w barwach Gryffindoru, a następnie otulił go płaszczem. Nie chcąc niczyjej pomocy, samodzielnie poniósł bliźniaka na błonia. Za nim ruszył korowód złożony z reszty rodziny i przyjaciół. Ginny odbiegła na chwilę i wróciła z Teddy'm Lupinem w ramionach. 
- Dlaczego go wzięłaś? - spytał Harry, głaszcząc malca po główce
- Może pomoże mi się opanować - odpowiedziała Ginny z oczami pełnymi łez.
Uroczystość była bardzo wzruszająca. Wiele osób przemawiało, uczniowie śpiewali. Ginny, opłakująca brata, denerwowała się dodatkowo ilością osób. Kiedy jednak ułożyła Teddy'ego w ramionach bliznowatego i wyszła na małe podium, głos jej drżał.
- Zdaje się, jakby to było wczoraj, kiedy cię widziałam - śpiewała cicho. Później jednak ośmieliła się i wydawało się, jakby śpiewała do każdej ofiary, do brata, przyjaciół, znajomych, sojuszników, do każdego z nich z osobna, potęgując stratę i chcąc, by byli pewni szczerego żalu płynącego z wielu zgromadzonych wokół niej serc - Czy możesz mi powiedzieć, że się myliłam? Czy możesz pomóc mi zrozumieć? Czy patrzysz w dół, na mnie? Czy jesteś dumny z tego, kim jestem? - kończyła, a po jej twarzy płynęły łzy. Nikt nie bił jej braw. Milczenie było większą oznaką szacunku, nie tylko dla niej, ale przede wszystkim dla tych, do których kierowała swą pieśń. 
Uroczystość zaczęła nużyć młodszych i mniej wrażliwych. Na szczęście nadszedł ostatni punkt programu: przemówienia ochotników. Harry nie był ujęty w planie przebiegu uroczystości, ale wiedział, że oczekuje się od niego przemówienia. Próbował nawet przygotować coś wcześniej, ale nic nie przychodziło mu do głowy. Kiedy jednak pewnym krokiem do podium, wiedział już doskonale, co powiedzieć.
- Padło tu już wiele szumnych haseł i sloganów - huknął, starając się obudzić przysypiających - Ale oni nie byli zwykli. Ani nie zginęli zwykłą śmiercią. Nie zginęli za ten budynek, bo wtedy ich śmierć poszłaby na marne. Sami popatrzcie: to ruina. Nie umarli przez Voldemorta. To ja umarłem przez niego, a on przeze mnie. Oni umarli tylko i wyłącznie z mojej winy. Przeze mnie. Dla mnie. Więc teraz ja chcę im oddać tę ostatnią  posługę, chcąc ich godnie pożegnać. Pamiętajcie tylko o słowach Dumbledore'a "Nie żałuj umarłych. Żałuj tych, którzy żyją". Jedno, co było tu powiedziane, było prawdą. To oni są szczęściarzami i to im już nic nie grozi. To tutaj jest niebezpiecznie. Róbcie, co będziecie musieli. Przeżyjcie - zakończył, a przez tłum przetoczył się cichy pomruk uznania. Wystrzelono salwę honorową, zasypano dół. Ludzie się rozeszli. Bolesna była już tylko jedna myśl: "Za tydzień nikt nie będzie o tym pamiętał.