piątek, 31 stycznia 2014

1. Po bitwie

Bitwa się skończyła - pierwsza myśl, jaka przemknęła Harry`emu przez głowę. Nareszcie. Ilu jest rannych? Kto zginął? Jakie są zniszczenia? I co to jest, do diabła, ta wilgoć na moich ustach?! - kolejne myśli pojawiały się machinalnie jedna za drugą. Nagle wśród nich pojawił się rozkaz "Otwórz oczy!". Harry uchylil więc lekko powieki. Słońce oślepiło go na chwilę, ale powoli, bardzo powoli otwierał oczy i przyzwyczajał się do oświetlenia, więc zaczął dostrzegać więcej szczegółów. Leżał w Wielkiej Sali wokół mnóstwa ludzi, jęczących i przewracających się na boki. Ranni. Rannych jest mnóstwo. Wsród nich leżały jakieś odłamki, a nawet całe bloki skalne. Z różnych części ciała poszkodowanych wystawały metalowe przedmioty - nie wiadomo czy były wciśnięte siłą, czy była to transmutacja. Zniszczenia są katastrofalne. Zmarli? Harry zmarszczył nos, a wtedy natychmiast poczuł więcej wilgoci na wargach. Spojrzał w tamtą stronę. Zobaczył małą dłoń, która zwilżała mu usta kawałkiem materiału nasączonym wodą. Dłoń należała do rudowłosej dziewczyny. Harry bardzo chciał coś do niej powiedzieć, ale nie pamiętał, co i kim ona jest. Ten krótki dystans, który pokonał przesuwając wzrokiem dookoła zmęczył go i spowodował, że zachciało mu się spać. Wiedział jednak, że musi wstać i nieść pomoc, albo wyjść, by nie przeszkadzać, by nie zajmować czasu tej uroczej dziewczynie, która przecież może zajmować się kimś innym. Senność była jednak silniejsza od siły woli. Powieki, tak jak ciężko się otwierały, tak lekko się zamykały. Ostatnim, co Harry zarejestrował była zmiana rodzaju wilgoci - nie była już zimna i okropna, przynosząca ulgę tylko spierzchniętym wargom i wyschniętemu językowi, stała się mocna, ciepła i miękka, jakby ktoś przyłożył mu do ust swoje własne i złożył na nich pocałunek. Dawało mu to zresztą taką samą przyjemność, a te cudze usta pompowały ciepło i energię w całe jego ciało. Harry doszedł do wniosku, że nie był to jednak pocałunek. Czyjeś usta były po prostu bardzo blisko i poruszały się muskając przy tym wargi Harry`ego. Nozdrza chłopaka wypełniły się kwiatowym zapachem, a uszy słodkim głosem mówiącym:
- Leż, leż spokojnie.
Jaki miał wybór? Posłuchał głosu. Sen wygonił wszelkie wątpliwości co do tego, do kogo owy głos należał z jego głowy.
Kolejne przebudzenie było bardziej świadome i, co za tym idzie, bardziej bolesne. Harry zaczynał zdawać sobie sprawę z bólu fizycznego, który nim targał, ale doskwierał mu równie mocno ból psychiczny - ból po stracie Freda, Lupina, Tonks i wielu innych wspaniałych przyjaciół. Kiedy obudził się kilka godzin temu, był otumaniony, myślał ogólnikami. Teraz po jego głowie kołatała się jedna tylko myśl "Gdzie jest Ginny?". Zerwał się gwałtownie i nagle usłyszał, że coś lekkiego uderzyło o kamienną posadzkę. Rozejrzał się. Spostrzegł, że ten cichy dźwięk wydała ręka złożona wcześniej na jego klatce piersiowej, którą zrzucił, gdy wstawał. Ręka należała do rudowłosej dziewczyny, która spała u jego boku. Spała, ale żyła. Harry rzucił się w jej stronę i spojrzał na jej twarz. Miała zapuchnięte oczy, pewnie od płaczu i usta wygięte w odwróconą podkówkę, ale poza tym wyglądała normalnie. Oddychała miarowo. Harry przytulił twarz do jej włosów i zaczął upajać się ich zapachem. Nagle, niespodziewanie gorące łzy popłynęły z jego oczu. Całował jej głowę i myślał "Ty żyjesz! Ale Fred nie żyje. Ty żyjesz! Remus nie żyje. Ty żyjesz! Ale Lavender... Lavender nie żyje!" wymieniając wszystkie znane sobie ofiary wojny i nie mogąc pozbyć się tego bolesnego wrażenia, że jest ich o wiele, wiele więcej. Nie wiedział, ile czasu upłynęło. Leżał tak dopóki nie usłyszał westchnięcia Ginny, oznaczającego, że już wstała. Próbowała się podnieść, ale uniemożliwiał jej to ciężar obciążający jej włosy. Chłopak zerwał się więc jak oparzony. Obydwoje patrzyli na siebie jak osłupieni. Po chwili Ginny podniosła drżącą rękę i przyłożyła kciuk do warg Harry`ego.
- Chyba... chyba już nie masz gorączki - wyszeptała. Harry uśmiechnął się i pocałował opuszek palca Ginny. 
- Ja też za tobą tęskniłem - powiedział ze śmiechem i przekorą w głosie, ale z nadzieją w oczach.
- Tęskniłam, Harry, nawet nie wiesz, jak tęskniłam! - krzyknęła Ginny rzucając mu się w ramiona. Nie płakała, ale była tak szczęśliwa, że musiała to jakoś okazać. Była jednak świadoma, że pozwolili jej siedzieć przy Harrym tylko dlatego, że grała rolę sanitariuszki, a oni siedzieli tutaj, pośrodku sali pełnej śpiących, rannych lub chorych, a kto wie, może i zmarłych ludzi. Żadne krzyki, piski, szlochy i właściwie wszystko, co wiązało się z jakimkolwiek hałasem, nie wchodziło w grę.
-Dasz radę wstać? - spytała więc po chwili wahania - Tutaj wszyscy śpią, ranni i chorzy. Ale w Wieżach są, wiesz... - speszyła się - cali i zdrowi. 
- Rozumiem. Do Wieży Gryffindoru?
- Bez różnicy, teraz już nie ma podziałów na domy. Ale tam są moi rodzice, Ron i Hermiona. Mogę cię tam przenieść - szepnęła, widząc grymas na jego twarzy, gdy się podniósł. Harry skrzywił się jeszcze bardziej. Przecież to nigdy nie miało być tak! To nie ona miała trzymać jego, zbyt słabego, by mógł iść o własnych siłach. Ona zawsze miała widzieć Harry`ego odważnego, mocnego, mężnego, męskiego. Harry, który się czasem boi, martwi i nie potrafi czegoś zrobić sam nie był widokiem odpowiednim dla jej oczu. Jeszcze nie teraz. Nie w tej chwili. Więc kiedy już, już miał odmówić, ból płynący z tak wielu części jego ciała, że łatwiej byłoby powiedzieć, które go nie bolą, zmusił go do wyjąkania:
- Tak, proszę cię... pomóż mi!
Był wdzięczny Ginny nie tylko za pomoc, ale także za to, że nie skomentowała tego w żaden sposób. Po prostu wyczarowała nosze i kierowała je tak długo, aż znaleźli się pod portretem Grubej Damy.
-Hasło? - spytała postać ukazana na portrecie.
- Victoria - wysapała Ginny próbując pomóc Harry`emu utrzymać się na nogach. Z największym trudem przepchnęła go przez dziurę pod portretem i była wdzięczna dziesiątkom ramion chętnych do pomocy. Zanim sama usiadła w jednym z foteli, by odpocząć, dopilnowała, aby Harry miał wygodne i odpowiednie miejsce. Spod półprzymkniętych powiek patrzyła na kilkadziesiąt osób skupionych wobec chłopaka i słuchała jego opowieści przerywanej okrzykami zdziwionych bądź rozradowanych odbiorców. Już niemal przysnęła, gdy obudził ją mocny, nieprzyjemny zapach. Poczuła go znajdując się w ramionach Hermiony, która najwyraźniej nie miała czasu zmyć z siebie brudu i potu z bitwy. 
- Ginny! Jak ty się czujesz? Wszystko w porządku? - pytała, zaniepokojona o przyjaciółkę. 
- Wszystko ze mną dobrze. A z tobą?
- Okej. Jest... jest okej - dodała, siadając na podłodze przy fotelu Ginny i chowając głowę między kolanami. Ginny nie znajdowała zadnych słów pocieszenia, więc głaskała tylko delikatnie jej włosy. Po chwili obie zasnęły. 
Ta noc dłużyła się w Wieży Gryffindoru. Co chwilę ktoś budził się z krzykiem i był uspokajany przez grono osób: czasem "życzliwych" obcych, a czasem przez rodzinę, jeśli jeszcze ją miał. Wszyscy prędzej czy później dawali się udobruchać, ale nikt nie lubił swojego grona "życzliwych" i tych pustych frazesów, typu "Wszystko będzie dobrze". Za którymś krzykiem obudził się Harry i słuchając pocieszeń, pomyślał, że dopóki budzi się nie trzymając Ginny w ramionach, nic nie będzie dobrze. Niezbyt pocieszony tą myślą znów oddał się w objęcia Morfeusza, gdzie znalazł ukojenie od wszelkiego rodzaju bólu.
Wschód słońca ucieszył wszystkich. Wreszcie można było przestać prowadzić grę pozorów leżąc bez ruchu i żadnego wyraźnego powodu, byle tylko z zamkniętymi oczami. Ginny i Harry spali lekko, zbudzili się więc wraz ze słońcem. Nim Ginny zdążyła pomyśleć, pani Weasley zaopiekowała się Harrym. To znaczy, próbowała się zająć.
- Pani Weasley, mi naprawdę nic nie jest. Jeśli tak bardzo pani chce coś robić, w Wielkiej Sali jest wielu innych potrzebujących pani pomocy.
- Ty też jej potrzebujesz
- Ja? Ależ skąd! - niby to oburzył się Harry - Przecież nie leżę już w Wielkiej Sali
- Bo Ginny cię tu przywiozła!
- Mądra dziewczyna
- Mamo, zostaw go - ziewnęła Ginny - Niech trochę odeśpi, odpocznie.
- Odpoczywa już całą dobę. Trzeba wreszcie sprawdzić, co mu naprawdę dolega!
- Gdyby się coś działo, natychmiast cię zawiadomię, zgoda? Mamo! - uśmiechnęła sie Ginny na widok grymasu matki, która wyszła, mrucząc coś o nieodpowiedzialnych smarkaczach. Gdy tylko portret zasunął się za nią, Ginny wystrzeliła ze swojego fotela niczym kotka i wylądowała na podłodze koło kanapy, na której spał Harry. Położyła się na biodrze, tyłem do niego, aby obudzić śpiącego nieopodal Rona.
- Pst, pst, braciszku - powiedziała i szturchnęła go. Wyrwał się ze snu mrucząc:
- Sso, o so chozi?
- Przenieś, proszę, Hermionę na mój fotel - powiedziała, wskazując brodą na dziewczynę. Ron podszedł do niej, ułożył ją w fotelu w miarę wygodną pozycję i natychmiast nogi ugięły mu się jak kukiełce i zasnął w jednej sekundzie. 
- A jak pan się czuje, panie Zabiłem-Tego-Którego-Imię-Już-Chyba-Bez-Różnicy-Czy-Się-Wymawia-Czy-Nie-I-Nie-Chcę-Się-Przyznać-Co-Mi-Jest? - spytała odwracając się do Harry`ego.
- Już lepiej, pani Udaję-Wolontariuszkę-Tylko-Dla-Pana-A-Poza-Tym-Kocham-Panią - uśmiechnął się, a Ginny na wszelki wypadek "zmierzyła temperaturę" dotykając ust Harry`ego swoimi. Ranek upłynął im stosunkowo przyjemnie. Nie wspominali, nie wyrzucali sobie niczego. Nie chcieli myśleć o stratach, tylko o tym, że jak na razie mają wszystko, czego im potrzeba: siebie nawzajem.
- Profesor McGonagall prosiła, żebyśmy przygotowali jakieś piosenki na ceremonię... pożegnalną - przez gardło nie mogło jej przejść słowo "pogrzebową" - No wiesz, spośród każdego domu wybierany solista, który śpiewa z chórem.
- Kto będzie solistą Gryffindoru?
- Hmm, no, cóż... ja.
- Ty? - zdziwił się Harry - To ty potrafisz śpiewać?! - uśmiechnął się
- No dzięki! - rzuciła w niego poduszką
- Hej, to ja tu jestem rekonwalescentem! 
- Dobra, dobra. Przecież podobno nic ci nie jest! 
- Nie czepiaj się!
Cały poranek dogadywali sobie, całkiem skutecznie usiłując wyprzeć niedawne wydarzenia. W głębi duszy pamiętali o wszystkim, co się wydarzyło, ale nikt nie mówił im nic na ten temat, wręcz przeciwnie - zazdroszczono im, że są zdolni do okazywania innych emocji, niż smutek.
Nie udało się bardziej odwlec wizyty kontrolnej Harry`ego w skrzydle szpitalnym. Na szczęście okazało się, że wszystko jest w porządku. Powoli, bardzo powoli, jak gdyby nikt tak naprawdę nie chciał się do tego zabrać, zaczęto zajmować się zmarłymi i rannymi. Ci, których pani Pomfrey zdołała uzdrowić, zostali odesłani do dormitoriów, a ciężej ranni byli odsyłani do Szpitala Św. Munga. Zwołano naprędce naradę, w której uczestniczyli dyrektor McGonagall, Minister Magii Kingsley Shackleboat, główni dowódcy w bitwie o Hogwart oraz Harry. Ustalono, że ofiary spoczną we wspólnej mogile na błoniach, w miejscu swojej śmierci. Szkola zobowiązała sie zadbać o nagrobek i tablicę pamiątkową, która zawiśnie w Wielkiej Sali, a Kingsley miał postarać się, aby jej wierna kopia znalazła się również w Ministerstwie. Pozostawała kwestia, co zrobić z uczniami.
- Zostaliśmy na pogrzebie Dumbledora, a chce pani nas odesłać z pogrzebu naszych przyjaciół i rodzin?! Żaden uczeń się na to nie zgodzi. Nie pozwolę na to.
- Potter! Może jednak się opanuj! 
- Nie, pani profesor - odpowiedział Harry spokojnie i z szacunkiem - jestem opanowany, a nawet gdyby nie, to pani doskonale wie, że mam rację.
- Nieważne, Minerwo - odezwał się Kingsley - Myślę, że ceremonia powina odbyć się już jutro, może tak będzie łatwiej. Arturze - zwrócił się do jedynego, oprócz niego, ocalałego w bitwie dowódcy - czy pomożesz mi... przygotować... grobowiec? - wykrztusił. Mało komu udawało się spokojnie wypowiedzieć jakieś słowo związane ze śmiercią czy pogrzebem. 
Znów nadszedł poranek. Tłumy ubranych na czarno osób z posępnymi minami zmierzało ku wielkiemu dołowi wykopanemu na błoniach. Uczniowie ubrali swoje czarne, hogwartckie szaty. Ciała zmarłych wystawiono w Wielkiej Sali, by umożliwić bliskim ubranie i przeniesienie bliskich do grobowca. Cała rodzina Weasley'ów wraz z Hermioną i Harry'm zebrali się wokół ciała Freda. George narzucił na brata sweter i szal w barwach Gryffindoru, a następnie otulił go płaszczem. Nie chcąc niczyjej pomocy, samodzielnie poniósł bliźniaka na błonia. Za nim ruszył korowód złożony z reszty rodziny i przyjaciół. Ginny odbiegła na chwilę i wróciła z Teddy'm Lupinem w ramionach. 
- Dlaczego go wzięłaś? - spytał Harry, głaszcząc malca po główce
- Może pomoże mi się opanować - odpowiedziała Ginny z oczami pełnymi łez.
Uroczystość była bardzo wzruszająca. Wiele osób przemawiało, uczniowie śpiewali. Ginny, opłakująca brata, denerwowała się dodatkowo ilością osób. Kiedy jednak ułożyła Teddy'ego w ramionach bliznowatego i wyszła na małe podium, głos jej drżał.
- Zdaje się, jakby to było wczoraj, kiedy cię widziałam - śpiewała cicho. Później jednak ośmieliła się i wydawało się, jakby śpiewała do każdej ofiary, do brata, przyjaciół, znajomych, sojuszników, do każdego z nich z osobna, potęgując stratę i chcąc, by byli pewni szczerego żalu płynącego z wielu zgromadzonych wokół niej serc - Czy możesz mi powiedzieć, że się myliłam? Czy możesz pomóc mi zrozumieć? Czy patrzysz w dół, na mnie? Czy jesteś dumny z tego, kim jestem? - kończyła, a po jej twarzy płynęły łzy. Nikt nie bił jej braw. Milczenie było większą oznaką szacunku, nie tylko dla niej, ale przede wszystkim dla tych, do których kierowała swą pieśń. 
Uroczystość zaczęła nużyć młodszych i mniej wrażliwych. Na szczęście nadszedł ostatni punkt programu: przemówienia ochotników. Harry nie był ujęty w planie przebiegu uroczystości, ale wiedział, że oczekuje się od niego przemówienia. Próbował nawet przygotować coś wcześniej, ale nic nie przychodziło mu do głowy. Kiedy jednak pewnym krokiem do podium, wiedział już doskonale, co powiedzieć.
- Padło tu już wiele szumnych haseł i sloganów - huknął, starając się obudzić przysypiających - Ale oni nie byli zwykli. Ani nie zginęli zwykłą śmiercią. Nie zginęli za ten budynek, bo wtedy ich śmierć poszłaby na marne. Sami popatrzcie: to ruina. Nie umarli przez Voldemorta. To ja umarłem przez niego, a on przeze mnie. Oni umarli tylko i wyłącznie z mojej winy. Przeze mnie. Dla mnie. Więc teraz ja chcę im oddać tę ostatnią  posługę, chcąc ich godnie pożegnać. Pamiętajcie tylko o słowach Dumbledore'a "Nie żałuj umarłych. Żałuj tych, którzy żyją". Jedno, co było tu powiedziane, było prawdą. To oni są szczęściarzami i to im już nic nie grozi. To tutaj jest niebezpiecznie. Róbcie, co będziecie musieli. Przeżyjcie - zakończył, a przez tłum przetoczył się cichy pomruk uznania. Wystrzelono salwę honorową, zasypano dół. Ludzie się rozeszli. Bolesna była już tylko jedna myśl: "Za tydzień nikt nie będzie o tym pamiętał.

4 komentarze:

  1. Nie wiem co napisać, ponieważ to pierwszy rozdział. Podoba mi się sposób w jaki opisałaś sytuacje po bitwie. Mam nadzieję, że nowy rozdział pojawi się niedługo. Zapraszam też do przeczytania mojego bloga. Też dopiero zaczynam :)
    http://milosc-to-najwieksza-magia-swiata.blogspot.com/?m=1

    OdpowiedzUsuń
  2. To, co się działo po bitwie można opowiedzieć na milion fajnych sposobów, dlatego czekam na kolejny rozdział :) Tylko nie zapominaj o akapitach, bo wtedy wydaje się, że akcja leci jak burza...

    OdpowiedzUsuń
  3. Uwielbiam H.P! I z chęcią poczytam co będzie się dalej działo, a tak zapraszam na: http://metamorphoselife.blox.pl/html (Twój blog dodaje do ulubionych)

    OdpowiedzUsuń
  4. Świetne :)
    Czekam na NN :)

    OdpowiedzUsuń