niedziela, 19 października 2014

5. Wspaniałe nowiny

 Tak już ten świat jest urządzony, że najgorzej jest się przyzwyczaić. Najgorsza nie jest zmiana, ale fakt, że trzeba ją zaakceptować. Nie było to więc tak, że Harry i Ron mieli dziewczynom za złe, że wróciły do szkoły. Oni po prostu nie mogli przywyknąć do tego, że nie ma ich przy nich.
 Brak dwóch osób odczuli także boleśnie w sklepie. Harry nie mógł już bezpiecznie chować się na zapleczu, lecz George wyrozumiale akceptował jego niechęć do przebywania w większym tłumie, tymbardziej teraz, zaraz po zakończeniu wojny. Kiedy jednak obsługiwał klientów na kasie, najczęściej mężczyźni prostowali się, mówili głębszym głosem, gratulowali mu i ściskali dłoń, co było najczęściej po prostu miły. Miał jednak nieodparte wrażenie, że część klientek nadużywa przed przyjściem do sklepu zaklęcia wydłużającego rzęsy i mrugają tak szybko i często tylko dlatego, że ich powieki nie wytrzymują takiego ciężaru. Jedna z nich miała zamiar zrobić na nim wrażenie swoimi doprawdy pięknymi włosami sięgającymi do pasa. W tym celu przerzuciła je wszystkie na ramię i chciała jednym ruchem głowy odgarnąć je na plecy. Chciała. Zrobiła to jednak w tak niefortunnym momencie, że nie dość, że smagnęła Harry'ego dosyć boleśnie w twarz, to jeszcze przytrzasnęły się w zamykającej się właśnie szuflady kasy. Spanikowany chłopak nie mógł ich wyciągnąć ani otworzyć szuflady. Dopiero George pomógł biedaczce, której podarował w ramach przeprosin jej zakupy za darmo. Kobieta wyszła jednak ze sklepu ze łzami w oczach; pośrednio z bólu, ale także ze wstydu, którego doświadczyła przed samym Harrym Potterem. Pomimo tego, że wszystkim było szkoda tej kobiety, historia ta krążyła jeszcze przed kilka dobrych tygodni jako anegdota.
 Dzień ciągnął się za dniem, a jedyną atrakcją było zazwyczaj obstawianie, ile wynosił dzienny utarg (dziwnym trafem, najczęściej Ron trafiał w dziesiątkę). Listy z Hogwartu przychodziły sporadycznie, gdyż w szkole musieli od razu wziąć się do nauki i powtórek do egzaminu. Z tego samego powodu nikt nie chciał im przeszkadzać nagłym nalotem sów. Pomimo wszystko w sklepie było na tyle pracy, by nie musieć o tym wszystkim myśleć.
 Ulica Pokątna powoli, ale systematycznie odbudowywała się po wojnie. Wystawy sklepowe były na nowo ozdabiane, a "puste" miejsca, po sklepach, których właściciele zginęli lub nie chceli już ciągnąć interesu, były zaskakująco szybko zajmowane. Na miejsce lodziarni zbudowano uroczą kawiarenkę, a nowy właściciel pozostawił tablicę upamiętniającą Floriana Fortescue'a.
 Harry, Ron i George musieli powoli zacząć myśleć o nowej kolekcji na Halloween. Klienci, choć przybywali gromadnie, często wychodzili z pustymi rękami. Po prostu nie mieli do kupienia już nic, co by ich interesowało, a czego nie mieliby jeszcze w domu. Kiedy więc sklep odwiedzali znajomi, cieszyło to niezmiernie wszystkich pracowników i zapowiadało wspaniałą zabawę po zamknięciu. Pewnego dnia, tuż przed zamknięciem sklepu, weszła do niego wysoka, ciemnoskóra postać:
- Dzień dobry - zawołał Harry, nie patrząc na drzwi - panie... - dodał po spojrzeniu w twarz klientowi, ale umilkł pod jego spojrzeniem i krzyknął radośnie - Kingsley!
- Nie waż się do mnie zwracać, jak do tego okropnego ministra - zagroził ze śmiechem Kingsley - Ostatnio widziałem go w gazecie. Niesamowicie niefotogeniczny jegomość.
- Cóż, nie każdy ma ten dar - Harry teatralnie odgarnął włosy i roześmiał się.
- O kurczę, Kingsley! Długo się nie widzieliśmy - powiedzieli rudzielcy, ściskając się z nim.
- Tak, niestety terminy gonią. Zresztą, teraz też wpadłem jedynie na krótką chwilę. Macie czas?
- Jasne - odrzekł George, celując różdżką w drzwi, które same się zamknęły i przekręciły kartkę na stronę z napisem "Zamknięte".
 - Wiecie, że jest krucho. Wojna wyniszczyła wszystko: szkoły, ulice, ale także ministerstwo. Pal licho urzędników, i tak było ich zbyt wielu. Najgorzej jest z aurorami, z patrolami. Nie mamy czasu czekać na koniec roku w Hogwarcie, zresztą nawet podwojony rocznik nie zaspokoi naszych potrzeb. Musimy działać - tłumaczył Kingsley - Więc propozycja jest taka: wszyscy, którzy w jakikolwiek sposób brali udział w bitwie o Hogwart, mogą ubiegać się o pracę w ministerstwie bez przedstawiania dokumentów świadczących o wykształceniu. Dowolną pracę. Muszą jednak przejść kilkumiesięczny kurs, ale i tak przyśpieszymy to wszystko, bo kursy tak czy siak są obowiązkowe. Tyle, że zaczęlibyśmy je... powiedzmy, w listopadzie, a nie w lipcu, jak zazwyczaj. Jesteście zainteresowani?
- Cóż... generalnie tak, ale przecież nie możemy....
- Czego nie możecie? - spytał George - Zostawić mnie ze swoimi sprawami? Dajcie spokój, podobno jestem dorosły. To tylko sklep, jeszcze niezbyt duży. Po prostu zatrudnię innych ludzi.
- Musimy się zastanowić - upierał się twardo Harry
- Nie biadol - mruknął George
- Na jakie stanowisko chcielibyście się zgłosić? - spytał po prostu Kingsley - Hipotetycznie, oczywiście - dodał, widząc ich niezdecydowany wzrok.
- Au..rorzy? - spytał z zawahaniem Ron.
- Och, chwalić Merlina. W razie czego więc zgłoście się bezpośrednio do Richarda Lictory'ego. Chłopcy - popatrzył na nich błagalnie - proszę was, zdecydujcie się. I to szybko! A ja... ja już niestety muszę zmykać - dodał patrząc na zegarek - Do zobaczenia i koniecznie pozdrówcie Arthura i Molly! - zawołał i deportował się zza drzwi.
 Następnego ranka George brutalnie wypchnął Harry'ego i Rona za drzwi strasząc, że nie wpuści ich bez odznak. Chcąc czy... chcąc deportowali się do ministerstwa i weszli znanym sobie wejściem dla interesantów. W recepcji zapytali o Richarda Lictory'ego, więc pokierowali ich na pierwsze piętro.
Stojąc już pod drzwami, Harry zapukał z duszą na ramieniu do odpowiednich drzwi i obydwoje struchleli, gdy usłyszeli głośne:
- Wejść!
- Kandydaci na aurorów, ta? - spytał szczupły człowiek w średnim wieku z siwymi włosami - Minister i jego rozporządzenia. Lepiej mieć pięciu dobrych  aurorów, niż pięćdziesięciu do... Nieważne. Szkolenie. Wiedzą kiedy?
- N...nie
- Odpowiadać jak przyszły auror, a nie durny pierwszoroczniak na pierwszych zajęciach! - huknął mężczyzna tak, że usłyszało go chyba pół piętra.
- Nie! - zakrzyknęli w odpowiedzi Harry i Ron
- Więc niech się dowiedzą, że o wschodzie słońca pierwszego dnia listopada mają się stawić tu, gdzie teraz stoją!
- Tak jest!
- Wyposażenie. Różdżka!
- ...
- Jest czy nie ma?! - huknął znowu
- Jest!
- Kompas!
- Nie ma!
- Peleryna - niewidka!
- Jest!
- Nie ma! - krzyknęli i spojrzeli na siebie ze strachem.
- Czemu patrzą?! Pozwoliłem gdzieś patrzeć, poza moimi oczami?! - krzyknął, więc znów utwili wzrok w zielonych tęczówkach przywódcy
- Lokalizator!
- Nie ma!
- I dobrze, bo bym was musiał wsadzić - zarechotał obrzydliwie. Harry'emu przyszło na myśl "jak stara żaba" - Lista do ręki. Zdać do magazynu, odmaszerować! Stawić się pierwszego listopada! Do tego czasu odświeżać te śladowe ilości wiedzy, które, miejmy nadzieję, gdzieś tam się jeszcze kryją - wreszcie powiedział, a nie wykrzyczał Lictory.
 W magazynie poszło im już o wiele łatwiej. Miły staruszek wyposażył Harry'ego i Rona we wszystko, co było im potrzebne i szczegółowo wypytał tego pierwszego o jego pelerynę niewidkę ( i jej brak na jego liście rzeczy). Pocieszył ich, żeby nie przejmowali się "tym oślizgłym gadem Richiem" i życzył powodzenia w dalszej karierze aurorskiej.
 Jeszcze lekko zdezorientowani dotarli do sklepu Weasley'ów, gdzie zdali George'owi dokładną relację. Aby to uczcić, zorganizowali sobie małą ucztę, którą przypieczętowali ostatnią butelką Ognistej Whisky. A co zrobili następnego ranka? Oczywiście wysłali listy do Hogwartu, listy ze wspaniałymi nowinami.

3 komentarze:

  1. No a już myślałem że nas zostawiłaś. Sorki że dopiero teraz komentarz piszę ale wcześniej trochę krucho z czasem było. Mam nadzieję że następny rozdział będzie szybciej.

    OdpowiedzUsuń
  2. Fajna notka ale wolę jakby była cała akcja w Hogwarcie :) możesz teżz pisać jak Dean bądź Blaise podrywa Ginny to nawet fajnr było xd. Życczę duuuuuuużej weny :)

    OdpowiedzUsuń
  3. http://max-potter-i-zgraja.blogspot.com/ zapraszam

    OdpowiedzUsuń